Zazwyczaj powrót do rzeczywistości jest dość ciężki, a jeśli do tego wchodzi w grę różnica temperatur i stref czasowych, to taki powrót jest wręcz nieznośny, a nawet zaryzykuję stwierdzenie, że niemożliwy. A jeśli do tego, zaraz po wtaszczeniu do domu wszystkich walizek, wypełnionych wspomnieniami i pachnących dopiero co odwiedzonym miejscem, okazuje się, że na drugi dzień należy wykazać się wiedzą na dwóch egzaminach to uwierzcie mi, że ten powrót potrafi sprawiać straszliwy ból. Bo przecież po powrocie człowiek ma ochotę nacieszyć się domem, zrobić obchód i ogarnąć co nieco, a zaraz potem zabrać się za rozpakowywanie i oglądanie wszystkich pamiątek, a zaraz potem zdjęć. Obdzwonić też należy kogo tylko trzeba, opowiedzieć w skrócie co się działo, przesłać podstawowe fotki itp. I znowu ogląda się zdjęcia z podróży. A potem pranie, uzupełnianie lodówki, w której znaleźć można tylko ketchup oraz inne słoiczki z marynatami, przelewy, opłaty no i powoli wracamy sobie do rzeczywistości w pełnej krasie. Ciężko widzę jutro pobudkę o 5:30 i wystawienie pięknie opalonej twarzyczki na -20 (tyle podobno ma być, albo i jeszcze więcej). Jest mi naprawdę zimno i naprawdę tęskno za: plażą, puszczą, pelikanami, mega obfitymi śniadaniami, margaritą ;) oraz beztroskim moczeniem się w gorącym Morzu Karaibskim. Pozwalam sobie załączyć kilka wakacyjnych fotek. I pewnie jeszcze nie raz w tym roku będę pisać o podróży moich marzeń, która dzięki wspaniałym kompanom mi towarzyszącym udała się na całego.
Troszkę kultury: